Zdarzają się jeszcze w fantastyce powieści, które mnie bardzo pozytywnie zaskakują. Kiedy lektura wciąga, interesuje, zmusza do myślenia. Kiedy takiego starego piernika jak ja, co to na wszystko sarka, że już było, coś porusza do głębi. A radość jest tym większa, gdy jest to powieść nieznanego mi wcześniej autora. Tak było z lekturą książki Eifelheim Michaela Flynna. Pobrzmiewają w niej odległe echa Księgi Sądu Ostatecznego Connie Willis czy Trudno być bogiem braci Strugackich, ale jest w powieści Flynna coś nowego, co urzekło mnie nie tylko jako miłośnika fantastyki, ale i historii średniowiecza.
Powieść Flynna była nominowana do Hugo w 2007 roku, a sam Michael Flynn jest autorem dość znanym w Ameryce. Pisze regularnie, zwykle science fiction, chwalą go. Ale nie powiem, bym do lektury nie podchodził jak do jeża – Amerykanin piszący o średniowieczu, też coś! Tymczasem Eifelheim okazał się powieścią do gruntu przygotowaną, znakomicie dopracowaną, opartą na dobrych źródłach, popartą długimi i wszechstronnymi badaniami.O czym traktuje powieść? Z grubsza, w Roku Pańskim 1348, w górach Schwarzwaldu w Niemczech, takim puszczańskim zakątku wciśniętym między Helwecję, Alzację i Niemcy, ląduje awaryjnie statek kosmiczny Krenków. Krenkowie (to nazwa nadana im przez ludzi) są nieprzygotowani do podobnej sytuacji i bardziej chyba zaskoczeni niż sami ludzie. Obok puszczy, gdzie dochodzi do lądowania, znajduje się mała feudalna wioska i zamek. Jedyną osobą wykształconą jest ksiądz Dietrich, były student Sorbony, przyjaciel Williama Ockhama. Cóż robi w tej zabitej dechami dziurze? Ano brał udział w rozruchach chłopskich i schodzi z oczu inkwizycji.
Ludzie nie bardzo wiedzą, jak odnieść się do niespodziewanych przybyszy. Gdyby nie Dietrich i światły pan zamku, widzący w obcych osobników w potrzebie, na co dobry chrześcijanin powinien zareagować pomocą, pewnie skończyło by się tłumem z pochodniami i masakrą. W dodatku stosunki społeczne Krenków dość daleko odstają od ludzkich standardów, także tych średniowiecznych. Są bardzo zhierarchizowane, kastowe; w dodatku obcy przypominają olbrzymie pasikoniki.
Flynn kapitalnie oddaje kontakty między obydwoma rasami, a płaszczyzną porozumienia jest Rozum, choć każdy gatunek pojmuje go inaczej. To bardzo mocny punkt powieści. Zderzenie obcego światopoglądu z ludzkim, z filozofią i fizyką średniowiecza, która choć dopiero raczkowała, ale opierała się na pracach starożytnych (choć było to źle widziane przez Kościół). Jeszcze lepiej wychodzą Flynnowi koncepcje religijne – w każdym „naukowym” wywodzie księdza Dietricha jest mowa o Bogu, więc Krenkowie przyjmują pomoc Pana-na-niebie i jego nauki za dobrą monetę.
Bardzo dobre jest w powieści pokazanie życia codziennego średniowiecznej wsi, kalendarza opartego na żywotach świętych, rytmu roku zależnego od zasiewu i zbiorów, doskonale są oddane stosunki feudalne. W dodatku sprawy komplikuje Czarna Śmierć, której epidemia właśnie rozlewa się po Europie. Krenkowie też mają problem, naprawa statku jest trudna, a ziemski pokarm nie zawiera elementów koniecznych do ich diety.
Jakby było mało, powieść ma jeszcze wątek współczesny, dwojga naukowców, fizyczki i historyka, którzy przypadek wsi, zwanej Eifelheim, odkrywają po siedmiu stuleciach.
Jak się ta historia skończy, nie mogę zdradzić, ale premiera już wkrótce, pod koniec kwietnia. Gorąco polecam.
Dodaj komentarz