Śmierć Maćka Parowskiego (1946-2019) mną wstrząsnęła. Przyszła za szybko i nagle. W kwietniu trafił do szpitala, przysłał SMSa, że z nim źle. Korespondowaliśmy, dzwoniliśmy do siebie, SMS-owaliśmy. W maju odwiedziłem go w szpitalu bródnowskim. Nie rozmawialiśmy długo, bo był osłabiony. Przywiozłem mu egzemplarz „Historii fandomowych” Tomasza Pindela, prebook, plik wyciągnęła z wydawnictwa Czarne Kasia Kosik, okładkę zmajstrował na szybko Tadek Meszko, ja wydrukowałem. Ucieszył się. W tej książce jest dużo o nim. Prawdziwa laurka. Potem były żarty, uśmiechy (towarzyszył mi Marek Oramus i Lech Jęczmyk) i pożegnalny uścisk ręki. Czułem, że to ostatni uścisk dłoni z Maćkiem, ale i tak, gdy 3 czerwca zadzwonił ze smutną wieścią Raku, zaniemówiłem.
W kwietniu dużo korespondowaliśmy z Maćkiem, podrzucał mi liczne biogramy do swojej najnowszej książki – ma ją wydać SQN, a wiem, że pracował nad nią razem z redaktorką nawet na szpitalnym łóżku – redaktor do końca. Był bardzo ożywiony – uważał, że konfrontacja jego wspomnień z moimi, ulepszy tę opowieść o autorach i ludziach fantastyki. To był styl pracy Maćka, pytał ludzi, co sądzą, choć miał swój światopogląd, i wysnuwał wnioski. A tę książkę wymyśliliśmy w Stawigudzie dwa lata temu. Wojtas, skończyłem żółty tom Małp Pana Boga, co teraz, mam straszną ochotę pisać, ale kończą mi się tematy. A może napisz o autorach? Znałeś ich wszystkich, masz anegdoty, możesz spojrzeć na nich krytycznie, literacko. Ale wiesz, z niektórymi teraz różnie mi i nie po drodze. A po paru miesiącach dzwonił: Kurcze, Wojtas, jak mi się to lekko pisze, najłatwiejsza moja książka. Planowaliśmy to do mojej serii Krytycy o fantastyce, ale u mnie nakłady niewielkie, cyfrowe, powiedziałem mu: Maciek poszukaj wydawcy, który sprawi, że tę książkę przeczyta więcej ludzi, ja się nie pogniewam… Tak się stało, książka ma się ukazać jesienią.
Jak do mnie dzwonił, to zawsze ze spaceru, w zrozumieniu jego słów przeszkadzał często gwar uliczny. A przecież mówił też jakimś takim modulowanym głosem, trzeba się było dobrze wsłuchiwać w jego słowa.
Poznaliśmy się w pierwszej siedzibie „Fantastyki”, na Służby Polsce na Ursynowie, redakcja mieściła się w piwnicy po pralni. Miałem wtedy takiego świra, że wszystko, co związane z fantastyką mnie interesowało. Chciałem bywać na konwentach – wtedy ich jeszcze tak dużo nie było, boom miał nastąpić za dwa lata, chciałem poznawać ludzi, kluby, czytać i czytać więcej.
Maćka od razu polubiłem. Był otwarty, słuchał i lubił być słuchany. A ja go słuchałem. Ściągałem go do Olsztyna wielokrotnie, chyba nie było roku bez spotkań z Parowskim. Pisaliśmy listy, kiedy zająłem się redagowaniem antologii, a byłem przecież dla niego konkurencją, dzielił się ze mną adresami autorów. Wymienialiśmy się informacjami, adresami, telefonami, zdjęciami. Mam w domu fotograficzne archiwum Maćka, bezcenny zbiór fotek z fandomu, setek spotkań. Miał w Olsztynie liczne grono fanów i słuchaczy, Mirka Obarskiego, Jacka Sobotę. Był szef DKFu Konrad Lenkiewicz, spotykaliśmy się też z Andrzejem Śleszyńskim, autorem słuchowisk radiowych. Po spotkaniach były spacery nad jeziorami, pobyty we „Władziówce” nad Serwentem, na ranczo Wojtulewicza.
Maciek był traktowany jako redaktor fantastów. On, wchodząc do redakcji „Fantastyki” nie przeczuwał, że taki czeka go los. Ale to polubił. I stał się nauczycielem dziesiątków autorów. Adwersarzem, kochanym i nienawidzonym. Ale potrafił słuchać, kłótnie i dyskursy bardzo przeżywał. A fandom nie szczędził mu czasem bolesnych razów – jak antynagroda ŚKFu. A przecież, jak go na ostatniej Nidzicy jedna z prelegentek zaatakowała, z tą feministyczną bezwzględnością, że nie wpuszczał na łamy „Fantastyki” kobiet i promował wyłącznie męski punkt widzenia, ze skupieniem słuchał, spokojnie odpowiadał, nie wyszedł obrażony. On wiedział, że przekonanych się nie przekona. Był mądry. Z jego pracy nad polską fantastyką powstało 6 antologii. I książek o fantastyce.
Był krytykiem wytrawnym. Uważnym, wnikliwym i celnym w osądach. Ludzie zapisywali sobie jego powiedzonka i bon moty. Kilka tysięcy stron: Bez dubbingu, Czas fantastyki, Z bandytą w windzie, Małpy Pana Boga, Kukułka na koniu trojańskim. Wciągnęła go nie tylko literatura fantastyczna, kochał film, a recenzji filmowych jego autorstwa jest bez liku, rozsianych po czasopismach, magazynach, książkach.
Kochał też komiks. Znał się na nim. Sam jest współtwórcą jako scenarzysta kilku kultowych tytułów. Przyjaźnił się z komiksiarzami, był stałym gościem łódzkiego festiwalu.
Kochał sztuki wizualne. Fascynowało go malarstwo, cenił sobie nidzickie festiwale po części dlatego, że była tu zawsze dobra wystawa: Sętkowski, Siudmak, Maroński, Achilleos…
A przede wszystkim, chciał być chyba pisarzem. Miał do tego predyspozycje, wiedział jak. Brakowało czasu, redagował i poprawiał innych. Opowiadaniami ze Sposobu na kobiety pokazał talent. Twarzą ku ziemi nie trafiła w czas, miał konkurencję ze strony Zajdla, Oramusa, Wnuka-Lipińskiego. A potem przyszła Burza, nad którą pracował przez wiele lat. Powieść, raczej nie, ale książka kapitalna. Dostrzeżona chyba bardziej przez głównonurtowców niż przez fandom. Miał owację ze strony pisarzy, krytyków, znawców, fani raczej zimno ją potraktowali. Ale te pochwały, jak najbardziej zasłużone, cieszyły go bardzo. A bolało go zamknięcie „Czasy fantastyki”, bo to było jego ukochane dziecko.
Był ciepły dla ludzi, ciekawy ich sądów. Z jego śmiercią skończyła się w polskiej fantastyce najpiękniejsza epoka. Wyrazista, pełna mądrych, ideologicznych sporów. Epoka narodzin takich pisarzy jak Sapkowski, Huberath, Dukaj, Żerdziński i wielu, wielu innych.
Zostały po nim książki, mam wszystkie opatrzone cudownymi dedykacjami. Mam też setki, tysiące fotografii. Kilkoma z nich się dzielę tutaj, a sporo pokażę na specjalnym spotkaniu na najbliższym festiwalu. Maciek miał być na nim po raz dwudziesty piąty. I już nie będzie.
Dodaj komentarz